Strona WWW Virn

Idź do spisu treści

Menu główne

Śmierć pisarza

Fragmenty

Śmierć pisarza.
(fragment opowiadania Dariusza Grabary „Śmierć pisarza”)

„Shintaro cwałował na karym wierzchowcu; ostro poganiał konia. Za mężczyzną jechała gwardia Nieśmiertelnych. Jedyni, którzy pozostali do końca wierni z całej świty. Byli z Shintaro prawie od początku, również wtedy, gdy postanowił przejąć władze.

Jak mogłem być tak głupi? – myślał. – Dopadli mnie tak łatwo, tak prosto!

Wiedział, że kraj buntuje się przeciw jego rządom, wiedział, że utożsamiano go z pojęciem wroga, a mimo to lekceważył doniesienia zauszników. Teraz było za późno.

Jeszcze was dopadnę – pomyślał zwierając mocniej pięści na trzymanych wodzach. – To dopiero początek.

Za kolumną umykających jeźdźców postępowały wraże armie. Rozmokłymi wiosennymi drogami, wśród zieleniących się sadów szli niedożywieni i obdarci rebelianci.

Gniew, ale jakże silny, trzymał ich przy życiu: gniew na niesprawiedliwość, gniew na zło, które wyrządził Shintaro. Nienawiść nadawała buntownikom sens życia. Po dwóch latach niesprawiedliwości powstali, bo z odległych krain północy nadciągał wygnany, prawowity syn zamordowanego władcy. Kastor nadchodził z nową nadzieją. Miał ze sobą armie północnych wojowników. Przywodził je z mroźnych krain, gdzie walka o życie zahartowała ludzi w zdyscyplinowany, niepokonany naród. Wraz z północnymi wojownikami wiódł najemną pancerną konnicę, uzupełnianą przez wiernych szlachciców z okupowanego królestwa. Energiczny młody książę, był w swoim żywiole. Jechał na wojnę, jechał odebrać należne dziedzictwo. I choć nie posiadał tyle wojska, co Shintaro, liczył, że zgnębiony nieprawościami, złem i wysokimi podatkami lud mu pomoże.

Tak było. Wkraczał jako wyzwoliciel, lecz pogoda mu nie sprzyjała. Wiosenne burze i roztopy pozostawiły niezbędne tabory na rozmokłych drogach. Byli nawet tacy, co twierdzili, że dzieje się to za sprawą magii.

Cokolwiek by nie mówiono, ofensywa posuwała się wolniej niż w planach. Dlatego, gdy młody władca dostrzegł możliwość cichego pokonania zagorzałego przeciwnika, zmierzającego do punktu koncentracji wojsk, wysłał szpiegów.

Mianujący się cesarzem uzurpator przebywał akurat w zajeździe „Pod zielonym dzikiem”. Ponieważ zależało mu na szybkości, jego eskortę stanowił tylko odział gwardii Nieśmiertelnych - bezgranicznie oddanych wojowników. Shintaro nie spodziewał się, że dość daleko od linii frontu ktoś będzie nastawał na jego życie.

Atak był niespodziewany. Nad ranem, gdy wszyscy spali rozległ się gardłowy krzyk - ginęli wartownicy. Shintaro natychmiast zerwał się z łóżka. Dzięki odwadze i brawurze Nieśmiertelnych wydostał się z budynku. Cudem unikając śmierci, pomknął do swych wojsk.

***

Nad największym brodem potężnej rzeki rozdzielającej królestwo miało dojść do decydującej rozprawy. Po obu stronach zebrały się przeciwne armie. Shintaro, samozwańczy cesarz, patrzył na przyszłe pole bitwy z wysokiego wzgórza. Rzeka zaskakiwała nad podziw niskim stanem wód. Mężczyzna uśmiechnął się – wiedział, że tym razem natura jest po jego stronie. O to, by bród był do przebycia zatroszczył się jego mag. Przed rzeką rozciągała się duża zielona równina. Siły uzurpatora stały w cieniu lasu rozciągającego się tuż za zieloną połacią.

Parobkowie siodłali konie, sługi uwijały się wokół panów, heroldzi roznosili wieści. Shintaro uśmiechnął się kolejny raz, gdy doleciał go zapach obozowych ognisk. Niósł ze sobą napastliwość ludzi podnieconych zbliżającą się walką.

Wzrok cesarza prześliznął się po widocznych w oddaleniu górach. Stamtąd brała początek rzeka. Szczyty spowite zawsze w ciemną nawałnicę chmur były zwiastunem panowania niegodziwego władcy. Shintaro zacisnął pięści, potem spojrzeniem powędrował na drugi brzeg. Wśród łagodnych wzgórz czaili się rebelianci.

***

Gdzieś tam, na takim samym wzgórzu, ukryty wśród wysokich drzew stał Kastor. Oceniał szanse. Patrzył na gorączkujące się szeregi nędzarzy pozbawionych rodzin i obdartych z marzeń. Patrzył, jak zjada buntowników nienawiść. Nie chcieli odpoczynku, gdy im proponował, chcieli zemsty.

***

Shintaro wiedział, że młody książę nie utrzyma rebeliantów na wodzy, że musi puścić do boju jako pierwszych. A kiedy zaczną biec, łucznicy znacznie przetrzebią obdarte szeregi. Cesarz wiedział, że jeżeli Kastor nie pomoże nędznikom, wyzwoleńcza armia straci morale. Dlatego, gdy główne siły armii młodego władcy zaczną przekraczać rzekę, on zgotuje śmiertelne powitanie. I szczególnie na ów podstęp uzurpator uśmiechnął się do siebie.

- Lokusie, czy wszystko mamy przygotowane? – Shintaro obserwował przez lunetę przeciwległy bieg rzeki.

- O tak, panie – czarnoskóry gigant skłonił głowę – Wszyscy na stanowiskach. Katapulty gotowe, oddziały piesze i konne też. Nikt nie ujdzie żywcem.

- To dobrze – jadowity uśmieszek zagościł na twarzy uzurpatora. – Kastor musi dzisiaj umrzeć.

***

Z drugiej strony rzeki najpierw ruszyły hordy obszarpańców, biegli by znaleźć sprawiedliwość. Przekroczyli rzekę zdziesiątkowani. Dopiero, gdy dopadli szeregów wroga do walki ruszyły ciężkozbrojne oddziały Kastora. Młody władca czekał aż powstańcy zagrożą łucznikom i bombardierom przeciwnika.

***

Bitwa toczyła się już długo. Armie wyzwoleńcze topniały. Gdy padł jeden ze znaczących dowódców ktoś ogłosił odwrót. Rozpoczęła się pogoń po zlanej posoką równinie. Dawno zniszczona trawa ukazywała czarną ziemię. Pośród niej wystawały zdeptane zwłoki zwarte w śmiertelnym uścisku agonii.

Armia Lokusa wreszcie ruszyła do ataku. Przeprawiała się właśnie na drugi brzeg, gdy do obozowiska Shintaro wpadł posłaniec.

- Panie – dyszał – wielka rzeka wezbrała. Ogromna fala płynie. Zginiemy.

Shintaro zerwał się na równe nogi.

- Lokus, nich ci twoi najemnicy natychmiast zawrócą. Inaczej zostaniemy rozerwani na dwie połówki. Kastor nas wykończy!

Lokus jednak nie słuchał, już wybiegł, wydawał rozkazy.

- A ty, Gis? – krzyknął rozwścieczony władca - Co to ma być magu? Wczoraj zapewniałeś mnie, że rzeka nie powstanie przeciwko nam!

Mag stojący do tej pory tyłem do władcy odwrócił się. Jego czarny, posępny wzrok nie zdradzał zaskoczenia.

- Przeczuwałem, że jest coś nie w porządku – powiedział enigmatycznie. – Ale chciałem mieć pewność.

- I co mam być za to wdzięczny? Za nic nie warte przeczucia? – Shintaro przystąpił do maga. – Twoje życie nie jest mi więcej potrzebne – warknął.

- Między nami jest szpieg – Gis nie wytrzymał spojrzenia wściekłego przywódcy. – To on zakłócił wczorajsze obrzędy. Zakłóca cały czas moją moc.

Shintaro rozejrzał się wokół ze złością, zlustrował świtę. Również podejrzewał, że ktoś z otoczenia nie jest mu wierny.

Na dodatek był obdarzony magiczną siłą.

***

Szpieg? - niespokojna myśl przeleciała po umyśle Roberta.

- Szpieg? – mężczyzna siedzący przed klawiaturą komputera był zaskoczony, powtórzył na głos wcześniejszą refleksję. – A skąd mi się tutaj wziął szpieg? Nie miałem szpenia w konspekcie.

Robert sięgnął po kanapkę, nadgryzł. Wkrótce wstał, rozprostowywał nogi, nawet się przeciągnął. Za oknem popołudnie tańczyło w liściach drzew; dobywało niezwykle krwawe poblaski. Powoli kończył się dzień. Pisarz dojadł ze smakiem swój posiłek obserwując wielobarwny pląs zachodzącego słońca.

- No to niech będzie szpieg – podrapał gęstą brodę. – To mi trochę przedłuży rozdzialik, ale nieco też upikantni.

Mężczyzna zasiadł za komputerem.

- No dobra, dobra. Ale zaraz go ukatrupimy. Za dużo może zamieszać. Tylko…, kto będzie tym kozłem ofiarnym? Kogo by zarąbać? No może, niech to będzie...

***

Shintaro patrzał na uwijającego się Lokusa. Jego głównodowodzący nigdy nie zdradzał oznak nieposłuszeństwa.

- To on, Gis? – zadał pytanie magowi. – Jeżeli go zabiję, anomalie ustąpią?

Czarnoksiężnik nie odpowiedział. Zmarszczył brwi, myślał. Za to Shintaro nie czekał.

- Ksymian! – krzyknął. – Brać go! Zabić natychmiast!

Dowódca straży Nieśmiertelnych skinął na ludzi.

- Losse, Celion do mnie – warknął gardłowo.

Rozprawa nie trwała długo. Zaskoczony Lokus dał się pojmać niby dziecko. Celion przytrzymał żołnierza, jednocześnie podcinając mu nogi. Gdy ofiara opadła na kolana Ksymian jednym ruchem ściął głowę byłego generała. Shintaro odwracając wzrok zdążył jeszcze zobaczyć wyraz bezbrzeżnego zdumienia w oczach Lokusa, swego najlepszego żołnierza. To spojrzenie należało do pokornego sługi. I Shintaro już wiedział, że kłopoty jeszcze się nie skończyły.

***

Rzeka nadal wzbierała, fala nie ustąpiła. Nadbrzeżne zarośla zaszumiały, gdy lekki wiatr zerwał się nad kłębowiskiem ludzi. Jedni uciekali, inni napierali. Brudne, pieniste wody niosły zryte pnie drzew i krzewów. Pięknie, inkrustowane złotem pancerze, nabijane czerwonymi ćwiekami szyszaki, posrebrzane hełmy z pióropuszami porywał, topił, zabierał wraz z ich właścicielami rwący nurt. Konie prychały nie mogąc unieść ciężaru nasiąkniętych wodą jeźdźców, próbowały strząsnąć nadmierny ciężar. Lecz jeźdźcy nie potrafili z siebie zerwać ciężkozbrojnych pancerzy, ginęli.

Tymczasem na drugim brzegu powoli siły Kastora przystępowały do kontrataku.

***

- To bez sensu! – Robert wstał od biurka. – Jeśli Lokus nie jest szpiegiem, to kto? Czemu ta pieprzona rzeka ciągle wzbiera? Co mnie skusiło? Trzeba znaleźć odpowiedzialnego łotra jak najszybciej. Inaczej znów spapra mi konspekt. Kastora muszą pojmać.

Mężczyzna złapał się za włosy.

Na zewnątrz robiło się ciemno. Po szybach pełzały cienie. Znikły, gdy na niebo przybyły burzowe chmury.

- No dobra – Robert opadł na fotel przymykając na chwilę oczy. – Nie sknoć końcówki człowieku. To się ma sprzedawać, a nie być czymś głębokim. Przypomnij sobie pierwszą część.

Mężczyzna rzucił okiem po pokoju. Długo wzrokiem błądził po tabunie książek ulokowanych w niewielkim segmencie. Potem prześlizgnął się na kalendarz z piękną kobietą o ponętnych kształtach, co wzbudziło u właściciela zrozumiały uśmiech.

Lecz patrzeć na ładna zjawiska nie można bez końca, mężczyzna wreszcie oderwał wzrok, zahaczył spojrzeniem o półkę nad biurkiem. Za dużą szybką stała mała srebrna figurka, przedstawiająca zamyślonego człowieka z uwagą kartkującego grubą książkę. Robert uśmiechnął się - prestiżową nagrodę dostał po szumnie opisywanym, gdy wyszło, że sprzedał ponad osiemdziesiąt tysięcy egzemplarzy. Co prawda w większej mierze zasługa leżała po stronie dobrego marketingu wydawcy, ale kogo obchodzą szczegóły?

Robert wrócił do ekranu. Policzki sczerwieniały, ręce bezwiednie zawisły nad srebrno-czarną klawiaturą. Twarz pisarza przybierała coraz bardziej nieobecny wyraz. W takt wybijanego na klawiszach rytmu, dusza uciekała na pole bitwy.

***

Werble po drugiej stronie rzeki zaczęły miarowo dudnić. Kastor odzyskiwał panowanie nad wojskiem. Małe grupy zorganizowały się w większe oddziały. Z zielonych, łagodnych wzgórz, gniotąc niewielkie krzaki na pole bitwy spływały rebelianckie odwody. Z pobliskiego lasu wynurzyły się kolejne hordy nędzników. Odwrót zmieniał się w natarcie. Coraz głośniejszy rytm bojowych okrzyków szeregów dochodził do stojącego bezsilnie po drugiej stronie kipieli cesarskiego wojska.

***

Shintaro był wściekły. Odcięte przez rzekę oddziały były okrążane i dobijane przez rebelianckie armie. Buntownicy otrząsnęli się z paniki i teraz napierali coraz silniej. Zyskiwali znaczną przewagę nad rozdzielonym przeciwnikiem.

Zastępca Lokusa, Rantar słynący ze swej bezwzględności, widząc, co się dzieje wezwał dowódcę bombard. Nie mógł uratować ludzi na drugim brzegu, ale ich śmierć mogła mu się przydać. Zanim drużyny rozstawiły śmiercionośną broń nad pole bitwy zaczęły nadciągać ciemne chmury. Na dodatek jatka trwała już tak długo, że słońce zaczęło zachodzić.

- Ognia! – padła zdecydowana komenda mistrza prochu.

Z potężnych gardzieli bombard wydarły się najpierw zwały dymu, a w ślad za nimi wyprysnęły ogniste kule. Poszybowały w górę, przeleciały nad wzburzonymi falami rzeki i opadły wprost na walczących wojowników Kastora oraz niedobitków najemników Shintaro. Pola pełne stratowanej zieleni, teraz czerwonej od broczących krwią rannych i zabitych ludzi, w mgnieniu oka pokryły się ognistymi wybuchami. Ze środków ostrzelanych miejsc kule ognia wysyłały na zewnątrz długie płonące jęzory. Ogniste macki wiedzione dopadały pobliskie żywe istoty, a gdy dosięgły obejmowały i w jednym błysku spopielały. Mistrz Prochu właśnie dlatego był mistrzem - umiał nie tylko wyrabiać proch, ale potrafił tchnąć weń życie.

Do niedawna przeciwnicy, teraz wspólnie uciekali przed spadającą śmiercią po równo żołnierze Kastora i Shintaro. Jednak ucieczki nie było.

***

- Rantar lubi ryzyko – mruknął Gis wpatrując się w straszne widowisko, jednocześnie kreślił w powietrzu kręgi.

- Ale jest przynajmniej użyteczny w przeciwieństwie do niektórych czarnoksiężników – Shintaro popatrzył na magicznego doradcę.

Gis wydawał się niezrażony.

- Zaraz poziom wody opadnie – powiedział – i będziesz mógł kontynuować natarcie.

- To dlatego chmury? – Shintaro spojrzał na niebo.

- Tak – Gis wykonał ostateczny ruch ręką. – Gdyby nie deszcz, owe prymitywne ogniste kule nie pozwoliłyby przejść twoim wojskom, cesarzu – ostatnie słowo wymówił z lekką drwiną. – I nie miałbyś możności złapać Kastora. Tyle, że ktoś pomógł mi je przywołać.

- Szpieg? – Shintaro się zdziwił – On umie czarować?

- Nie – mag zaprzeczył stanowczo. – Kiedy Rantar wydał rozkaz użycia bombard nie tylko ja zacząłem wzywać chmury. Więc ktoś stąd musiał dać znać Kastorowi, co się dzieje.

Lunął deszcz. Magiczne kule ognia stopniały. Wkrótce znów się przejaśniło. Oddziały Shintaro stały przegrupowane, były gotowe ruszyć do boju.

- I co, Gis? – zapytał szyderczo Cesarz – Masz już dla mnie owego szpiega?

Mag spojrzał z tłumioną nienawiścią na władcę.

- Tak myślałem, Gis – Shintaro drwił ze sługi – Nic nie masz, bo w głowie ci pełno durnych, czarnoksięskich sztuczek, a nie poważnej wiedzy o rządzeniu. Rozejrzyj się. On jest wśród nas. Pomyśl. Dobrze ci to zrobi.

Zgodnie z radą, Gis popatrzył wokół. Przy otwartym wyjściu z królewskiego namiotu stali strażnicy. Ubrani na czarno z symbolem niebieskiego orła mieli ponure miny. Uzbrojoni w krótkie pałasze, Nieśmiertelni, nie stanowili zagrożenia, jak myślał mag. Zwłaszcza oddany na śmierć i życie dowódca Ksymian. Obok wraz z Rantarem stało paru wojskowych oficerów oraz znaczniejsi ze szlachty popierającej nowego władcę. Ci ostatni wymuskani jakby szli na bal byli idealnymi kandydatami na zdrajców.

- No i widzisz, Gis – Shintaro zaczął krążyć wokół maga niby sęp. Wszyscy wokół spoglądali na samozwańczego cesarza. – Nie patrzysz się tam gdzie trzeba. Spójrz w swoje wnętrze.

Coś szurnęło w głębi namiotu. Shintaro skoczył w oświetlony małą lampką oliwną róg. Jednym ruchem pancernej rękawicy wyciągnął za kołnierz starszego człowieczka. Mężczyzna był niewysoki, niemal schowany za mieszczącymi się na małym nosie wielkim drucianymi okularami. Szkła upadły, zginęły na ciemnawych deskach podłogi.

- I oto jest szpieg – cesarz rzucił na podłogę małego człowieczka. Starzec zaczął nieporadnie macać wokół siebie w poszukiwaniu drucianych okularów.

- Skryba? – zdziwił się Gis – Myślisz panie, że skryba spisujący twoje dzieje jest szpiegiem?

- Był ze mną od momentu, kiedy przejąłem tron. Właśnie wtedy zaczęła się budzić rebelia – Shintaro wyliczał grzechy nadwornego pisarza. – Buntownicy zawsze atakowali w miejscach najbardziej czułych, o których ja dyktowałem lekkomyślnie w listach. I co najważniejsze skryba uratował się z zasadzki, jaką kilka dni temu zastawił na mnie Kastor.

Oskarżony pisarz nie znalazłszy niezbędnych okularów rozejrzał się wokół zaciskając oczy w małe szparki, usiłował dojrzeć, kogo ma wokół siebie. Ubrany w szary surdut, szare spodnie, wyglądał jak niepotrzebny dodatek do namiotu. Na pewno nie zwracał niczyjej uwagi. Był tak nijaki, że gdyby stanął pod ścianą w sali przyjęć mogłaby go nie zauważyć nawet pokojowa sprzątająca po bankiecie. Gdy wyciągnął głowę do Shintaro wzniósł ręce w błagalnym geście.

- Panie, miej litość – podchodził na kolanach do cesarza – To nie ja, nie ja – prawie płakał. – Zawsze byłem ci wierny. Panie...

Skryba potknął się o coś na podłodze, upadł na podest. Gdy się podnosił jego ręka odruchowo zacisnęła się na przedmiocie, który spowodował jego upadek. Wstając wsparł się na niewielkiej lasce, pomagającej mu w chodzeniu. Znów uniósł ręce w błagalnym geście, ale popełnił błąd, bo teraz trzymał kij.

- Panie, to nie byłem ... – nie dokończył kwestii, przez gardło przeszedł skrybie długi nóż. W ślad za nim do broczącego posoką mężczyzny doskoczył kat.

- Coś ty zrobił Ksymian! – Shintaro był szybszy. Również skoczył do chwiejącego się starca.

- Mów skrybo, co znaczyło to: „nie byłem”. Dlaczego szpiegowałeś? Kto cię wynajął, Kastor? W jaki sposób przekazywałeś informacje wrogom? – Shintaro krzyczał i potrząsał teraz już trupem.

***

Poziom wody w rzece był już na tyle niski, że wojska mogły przejść na drugą stronę. Ksymian stał jak zamrożony. Nic nie powiedział, oczekiwał kary. Shintaro przystąpił do mordercy z zaciśniętymi pięściami.

- Cesarzu, wojska są gotowe do ataku na obóz Kastora – Rantar był ryzykantem, ale również dobrym dowódcą.

- Więc, wydaj rozkaz do ataku – Shintaro warknął przez zaciśnięte zęby. – I każ osiodłać mojego konia. Jadę razem z wami.

Odwrócił się na pięcie od dowódcy Nieśmiertelnych. Wychodząc spod baldachimu zatrzymał się na chwilę i nie odwracając rzekł:

- Ksymian, chcę by twoi ludzie mieli nerwy na postronkach, kiedy będą mnie ochraniać w polu. Kastora muszę mieć żywego! Rozumiesz? - wyszedł nie czekając na odpowiedź.

Gis patrzał z szyderczym uśmiechem na stojącego ze spuszczoną głową Ksymiana. Przestał się uśmiechać, gdy najmita podniósł na maga wzrok. Groźba, jaka się w nich czaiła była całkiem realna.”

Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego