Strona WWW Virn

Idź do spisu treści

Menu główne

Pierwsze koty za płoty

Fragmenty

Pierwsze koty za płoty czyli Jekowycz, Dreks i Virn.

(fragment powieści Dariusza Grabary „Virn: Pogranicze zbrodni” z rozdziału V)

„Wieczór opadł na Piekorogi słodkim brzęczeniem piszczałek wygrywających rubaszne melodie. Sceny, będące do tej pory jedynie arenami poważnych, bogobojnych wystąpień stały się miejscem zdecydowanie mniej dostojnych przedstawień. Niezwykła śmiałość wstąpiła w serca pielgrzymów. Kapłani boży zanosili jak poprzednio wysoce namaszczone modły, ale już z większą gorliwością poczęli akcentować wesele trwającego święta. Kompleksja uroczystego dnia zyskała gorący temperament nadciągającej nocy Kolwira.

Niestety, nie wszędzie.

- Co ty, Virn, będziemy samowtór w domu siedzieć? – Dreks przebierał szybko nogami przelatując od jednego okna do drugiego, deptał z pasją zajęczo-sarni futrzak, zachłystywał się słowami. – No, popatrz tylko! Grzech czynimy samotnie zostawiając rozweselonych ludzi. Trzeba bogobojnym duszom natychmiast pomóc. Chodźmy! Wnet ci metodyczne niszczenie dobrego humoru przejdzie.

Nie tylko z powodu gadki Virn miejsca nie opuścił. Nawet podumał, wydął wargi - Dreks prawidłowo go ocenił: dość konsekwentne topił wisielcze zniechęcenie w pucharku z miodem. Cmoknął, bo z pewnością najlepsze miało dopiero nadejść - znów wydął wargi na myśl o zobowiązaniu wobec Jekowycza. Ale siwy rycerz gdzieś przepadł, zresztą jak pigularz.

Virn dopił resztki.

- Czekałem na ciebie, możesz i ty trochę na mnie – rzekł do kompana kwękającego nad znikającymi w oddali zalotnicami w kusych spódniczkach.

Słowa dotarły do Dreksa, mężczyzna spojrzał z urażoną miną szczeniaka.

Pewnie, jakby dopiec, to by i ugryzł – jadowicie zauważył czarnowłosy.

- Co? Na mnie czekałeś? – spytał niezbyt przytomnie zdezorientowany kompan, strzelił w górę oczami. – Ach, właściwie tak. No, tam małe spóźnienie: z dzień... Ale nie więcej, bo widzisz… - szybko zapomniał o młódkach za oknem, nonszalanckim uśmiechem opatrzył twarz. – Musiałem pewnej niewieście pomóc. Znaczy… Ech…, Virn, gdybyś widział owo niebożątko, co ja w drodze spotkałem… Te piersi, pupa, chętne usta... - mówił z rozmarzeniem. – Gdybyś ją widział, bracie, zrozumiałbyś.

Virn nie widział, za to popatrzył ze zdegustowaniem na towarzysza.

- Zdecydowanie Dreks, tobie wystarczy, że jakaś, nawet niekoniecznie powabna, strzeli dysgustownie oczkiem na twój niefartowny kaftanik, a nerwy natychmiast ci puszczają – stwierdził filozoficznie zaglądając na dno pustego kubka.

- Mnie wystarczy? – wojowniczo odparł niski kompan. – Za daleko się posuwasz, wiesz? I pewnie zaraz stwierdzisz, że ja lecę na babki, a nie dzierlatki na mnie. Gadasz, jak przekup i fląder, abo ten, no... kosmatolityk, eee... chyba no,... a w ogóle jesteś nicholerystą i archiwistą. Niby cwany bebok, a nawet nie wiesz, o czym mówię.

- Doprawdy, dobrze, albo i za dużo, sobie strzeliłem miodu – czarnowłosy spojrzał na kompana. - Nicholerzyście nie mogę wyrozumieć, o co ci chodzi.

Dreks stanął wyprostowany podpierając ręce pod boki. Dumnie wysunął podbródek. Jedną nogą przystąpił nieco egzaltowanie do przodu. Poły niemodnej, za dużej skórzanej marynary zafalowały lekko - odpadł kawałek ochrowego barwnika z lilijkowych krzyżyków.

Tylko piór ci w rzyci brakuje – chciał dokończyć rozważania Virn, ale nie zdążył. Drzwi trzasnęły otwarte z rozmachem. Do komnaty wpadł Jekowycz. W pierwszej chwili siwy rycerz stanął jak wryty, potem spojrzał na Virna. Kąśliwy uśmiech zaigrał na twarzy bajarza.

- A ten bimbany kogut, co za jeden? – zapytał kruczowłosego wskazując na niskiego nerwusa. – Komedianta sobie sprawiłeś czy błazen sam za tobą przylazł?

Mocne słowa – cmoknął Virn.

Na gadkę Jekowycza Dreks od razu wściekłość wyraził purpurowym rumieńcem na policzkach; oczy wyszły niewysokiemu mężczyźnie na wierzch, a usta zacisnęły, ścięte w wybitnym zapamiętaniu.

Dwa szczeniaki na jednym wybiegu, zostaw je, a same się zagryzą – pomyślał niewesoło kruczowłosy.

- To mój towarzysz, Dreks – przedstawił niskiego kompana.

- Widzisz? – Dreks szybko zaatakował Jekowycza, przejął inicjatywę. – Jestem towarzyszem Virna. Choć właściwie, Kruk jest moim – zmrużył oczy, a na usta wypuścił jadowity uśmieszek. – A ty z siwymi kołtunami, cóżeś za jeden, starzyku? Król Popiel z popielnika jesteś, czy co?

Jekowycz nieomal parsknął słysząc nierówny dowcip.

- Towarzysz Popiel jak już – siorbnął składając usta. – Towarzysz, bratku. I dokładnie rzecz biorąc, czarnowłosy jest moim towarzyszem boś, lisie z oskubaną kitą, jakoś się w towarzystwo nie spieszył.

- Tak mówisz? – Dreks stanął szeroko na nogach.

- A tak, bratku, mówię – Jekowycz również rozparty na nogach szczuł nerwusa: podłożył ręce pod boki i czekał; kolebał przedrzeźniająco kuprem.

- Wy sobie Popiel uważajcie, bo w komnacie o byle co potknąć się łatwo i na miecz nadziać nietrudno – sarknął Dreks.

- A ty, bratku konusie, nie gadaj, jakbyś na targu końskie łajno sprzedawał, bo i tak nikt z daleka nie usłyszy twojego babskiego wyszczekiwania.

Dość - Virn skończył mielić jałowe myśli o niewesołej wyprawie do cytadeli. Wstał. Wstąpił między dwóch krewkich kompanów.

- A teraz towarzysze skoroście się już dobrze poznali, to siądźcie. Sprawy omówić trzeba – wskazał na krzesła po przeciwległych stronach blatu.
(…)”

Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego